Puławy

Do Puław Górnych dotarłem niemal punktualnie o 17. O tej godzinie minałem zakręt szlaku na Kiczerę i poszedłem kawałek dalej szukając noclegu. Następny dom był chyba też gospodarstwem agroturystycznym, ale hałas jaki tam panował związany chyba z wyładunkiem czegoś skutecznie mnie odstraszył. Wróciłem wiec mijając jeszcze raz budynek kościoła choć wlaściwie zboru zielonoświątkowców, obok którego remontowany był mój polecany nocleg: salamandra (choć tabliczka jeśli była została zdjęta). Cofnałem się do ładnie usytuowanego na zboczu budynku „Pod dębem”. Ten był reklamowany przy drodze, więc liczyłem na przychylność w przyjęciu. Wbrew pozorom czasem taki jednodniowy pojedynczy turysta jest mało opłacalny, i spotkałem się już z kręceniem nosem. A piszę o tym, że trochę tu też to wyczułem. Nocleg kosztuje mnie tutaj 35zł, tyle co w Rymanowie, podczas gdy tam miałem łazienkę w pokoju, a tu jest na korytarzu (choć ładniejsza, i z mydłem). Powiem tak. Bywało drożej, bywało taniej. Cieszę się z dachu nad głową, żałuję trochę, że nie ma sieci, czy telewizora. Żal mniejszy o tyle, że jutro pobudka skoro świt i wymarsz koło 7 rano.

Droga z Rymanowa wiedzie przez pewien czas razem ze ścieżką przyrodniczą, najpierw asfaltem obok Marii, kiedyś prywatnej willi kusztosza ze Lwowa (o ile dobrze zapamietałem), później koło leśnictwa. Na szczęście asfalt zaraz się kończy i idziemy w górę aż do pozostałości wsi Wołtuszowa (jakieś pół godziny od Marii), co przypominają nam także wielkie drewniane drogowskazy. Na polanie na którą w końcu wychodzimy z lasu jest ich więcej, a co lepsze, znajduje się tutaj mapa pozostałości wsi sporządzona przez jedno z gospodarstw agroturystycznych. Następnie idziemy trochę bokiem stoku aż do wąwozu kryjącego strumień. Droga prowadzi częściowo przez las, częściowo polami chroniąc przed upałem i zapewniając ładne widoki. W końcu osiągamy punkt widokowy, z ławką i tablicą, z którego widać fragmenty Rymanowa. Dalej idziemy jeszcze kawałek łąkami aż osiągamy granicę lasu. Stamtąd już właściwie płasko i lekko w doł. Schodzi się tak całkiem spory kawałek, aż robi się jaśniej, teraz jeszcze w lewo, pewne kluczenie doprowadza nas do bazy namiotowej (godzina od Wołtuszowej)
Z bazy przechodzimy przez mostek i jesteśmy na szosie, której nie opuszczamy przez długie kilometry. Wędrówka szosą zajęła mi jakieś 2 godziny z małą przerwą na założenie kurtki przeciwdeszczowej i jej zdjęcie. Deszcz popadał tak delikatnie z 10 minut. A później znów zaświeciło słońce i zrobiło się upalnie. Po drodze jest jeden ciekawy moment, kiedy przekracza się Wisłok. Most jest dość taki mało ambitny, nie ma nawet znaku ile może utrzymać (moim zdaniem ktoś celowo je zdjął by się nie denerwował, że ciągle przekracza). No ale najciekawsze są wystające z dna rzeki skały, które ładnie pokazują skałoskręt, czyli, że leżą warstwy pod kątem. To łupki podobno.

Minęła osiemnasta, trochę się ostudziłem pora wziąć prysznic, zrobić kolację i uderzać we wczesną kimę. Za oknem mam przeciwległy stok, z widokiem na wyciąg (nawet krzesełkowy) na Kiczerę. Jeszcze moment temu było tam słońce. Idzie noc.

Dodaj komentarz